Lektury

Na dobre i na złe w życiu i w biznesie

Partnerzy w pracy i w życiu prywatnym. Tworzą najlepiej rozpoznawalną markę w branży HR ze Szczecina – LSJ HR Group. Wspólnie czuwają nad skuteczną realizacją większych i mniejszych projektów rekrutacyjnych oraz szkoleniowych. Są ze sobą od prawie 30 lat… Jak sobie radzą z godzeniem życia prywatnego i zawodowego. Jak udało im się zbudować firmę, o której głośno jest nawet w stolicy? Jak to się wszystko zaczęło?

Rozmowę z Katarzyną Opiekulską-Sozańską i Ireneuszem Sozańskim, właścicielami LSJ HR Group odbywamy w pięknych okolicznościach przyrody, w szczecińskim Grand Park Hotelu.

Na początek wielkie gratulacje! Po niemal 30 latach zdecydowaliście się na ślub.  Chwilę z tym zwlekaliście…

Katarzyna Opiekulska-Sozańska: Dziękujemy. Wcześniej po prostu nie było okazji (śmiech). Poza tym, musieliśmy się sprawdzić w różnych sytuacjach…

Ireneusz Sozański: Coś w tym jest. Mamy pewność, że możemy na siebie liczyć, zarówno wtedy, gdy świętujemy sukces, jak i wówczas gdy jesteśmy w kryzysie. Ale o tym wiedzieliśmy od dawna.

Katarzyna: Jedni powiedzą, że taka kolej rzeczy, inni, że czas najwyższy. Fakt jest taki, że wśród naszych znajomych jesteśmy parą z największym stażem… narzeczeńskim.

Z pewnością już nieraz słyszeliście pytanie o początki. W końcu niekrótka historia życia i biznesu za Wami.  Opowiedzcie, jak to się wszystko zaczęło.

Katarzyna: Tuż po studiach, czyli w 1999 roku, podjęliśmy decyzję o wspólnym wyjeździe do Londynu. Chcieliśmy nauczyć się języka angielskiego i znaleźć pracę, której wówczas w Polsce zwyczajnie nie było. Brak perspektyw i ambicja, aby coś w życiu osiągnąć popchnęła nas ku wyjazdowi.
Chociaż przyznam, że sam pomysł na wyjazd pojawił się chwilę wcześniej, kiedy to na trzecim roku studiów skorzystałam z programu Work&Travel i pojechałam do USA. Poznałam tam wielu ciekawych, młodych ludzi, którzy intensywnie pracowali przez dwa miesiące, aby kolejne dwa podróżować. Tam też po raz pierwszy zetknęłam się z  określeniem „gap year”. Dla młodej Polki, wychowanej w tradycyjnej rodzinie, z ustalonym porządkiem życia (liceum, studia bez przerw, podjęcie pracy, zakup mieszkania, dzieci) niemałym szokiem było poznanie osób, które po pierwszym, drugim roku studiów decydowały się na  roczny „urlop od nauki”. Pozazdrościłam im luzu, otwartości w kontaktach międzyludzkich, akceptowania siebie takimi jakimi są i nieskrępowanej wolności wyboru – w tym  miesiącu jestem w USA,  za miesiąc będę mieszkał i pracował we Francji…
Po powrocie do kraju  zaraziłam pomysłem  wyjazdu zagranicznego mojego partnera i dwójkę przyjaciół. I tak oto w czerwcu 1999 podjęliśmy naukę w jednej ze szkół językowych w Londynie.

Ireneusz: Plan zakładał, że pozostaniemy w UK przez około sześć miesięcy, ale rzeczywistość okazała się bardzo sprzyjająca i w Londynie spędziliśmy trzy lata. Dlaczego? Bardzo szybko Kasia dostrzegła pewne możliwości i już po kilku miesiącach nauki, została reprezentantem placówki na polski rynek. Chętnych po obu stronach, było tak wielu, że naturalnym krokiem stało się zainicjowanie marki LSJ: Londyńskie Szkoły Językowe. Kasia inicjowała kontakty, dbała o relacje, a ja stworzyłem stronę internetową i zautomatyzowałem proces rekrutacji do szkół.
Po trzech latach, kiedy biznes dobrze się rozwijał wróciliśmy do Polski.

Dlaczego zdecydowaliście się na powrót?

Katarzyna: Wróciliśmy, ponieważ czuliśmy, że oferta szkoleń językowych połączonych z zapewnieniem pracy i zakwaterowania będzie jeszcze atrakcyjniejsza, jeśli będziemy o niej opowiadać osobiście, z biura w Polsce.  

Nie żałowaliście powrotu do Polski?

Ireneusz:  Pierwsze dwa lata były dla nas bardzo łaskawe, zarówno pod względem  zawodowym, jak i prywatnym. W 2004 roku przyszedł na świat nasz syn Miłosz, a Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Niestety co za tym idzie biznes związany ze sprzedażą długoterminowych kursów językowych stanął pod znakiem zapytania.

Katarzyna: Spodziewaliśmy się, że tak też się stanie. Dlatego w drugiej połowie 2004 roku zmieniliśmy linię biznesową i zaczęliśmy zajmować się rekrutacją Polaków do pracy w Wielkiej Brytanii. Biznes okazał się bardzo absorbujący. Częste wyjazdy zagraniczne, kiedy w domu zostają małe dzieci – w 2006 urodził się nasz drugi syn Ignacy – były dla nas sporym wyzwaniem, tym bardziej , że rekrutowaliśmy około 1500 osób rocznie do różnych krajów i różnych branż.

Ireneusz: Kolejny kryzys dotknął nas w 2008 roku. Załamanie się światowej gospodarki spowodowało znaczne ograniczenie potrzeb rekrutacyjnych u naszych klientów.  Praktycznie nie było rotacji w firmach, nie było też finansów na otwieranie nowych stanowisk. Sens naszej działalności stał pod znakiem zapytania…

Katarzyna: Na szczęście mamy mój optymizm i umiejętność chwytania ciekawych okazji (śmiech).

To wtedy pojawił się pomysł na poszerzenie działalności o szkolenia?

Katarzyna: Tak!  Szukaliśmy nowych możliwości, także poza Polską. Wpadliśmy na pomysł szkoleń dla Polaków pracujących za granicą. Ostatecznie nasz wybór padł na Norwegię i na kursy dla monterów rusztowań. Wykorzystaliśmy fakt, że w Norwegii pracuje wielu Polaków, którzy potrzebują bardzo konkretnych uprawnień.  Dzisiaj możemy z dumą powiedzieć, że od 2008 roku przeszkoliliśmy około 6000 osób. I nadal w tym zakresie szkolimy!

Ireneusz: Tym właśnie skutkują sytuacje kryzysowe (śmiech). Genialnymi pomysłami. A poważnie mówiąc, w ten sposób rozpoczęliśmy rozwój działu szkoleń LSJ. Do oferty, w której był  kurs dla monterów rusztowań, dochodziły sukcesywnie nowe propozycje. Obecnie w naszej ofercie są szkolenia z kompetencji twardych i miękkich, które prowadzą trenerzy z Polski i zagranicy. Tylko w ubiegłym rok przeszkoliliśmy ponad 1000 osób!

Biznes związany z rynkiem pracy nie należy do łatwych. Ciągłe zmiany wymagają stałego dopasowywania się i elastyczności…

Ireneusz: Rzeczywiście tak jest. Konieczne jest bycie nie bieżąco, a nawet krok naprzód. Obserwowanie gospodarki jest niezbędne, ale przyznam szczerze, że intuicja też jest ważna. Kiedy w 2010 roku pojawiła się szansa współpracy ze skandynawskimi firmami z regionu wiedzieliśmy, że będzie to kolejny kamień milowy w naszej działalności. Sześć lat później, poniekąd za namową naszych klientów, staliśmy się agencją pracy tymczasowej.
Myślę, że jesteśmy zwinną organizacją. Wyczuwamy potrzeby rynku i reagujemy błyskawicznie, z gotowym rozwiązaniem.

Katarzyna: To prawda. Od czterech lat organizujemy #HRSzczecin – konferencję przeznaczoną dla wszystkich, którzy zarządzają małymi i dużymi zespołami. Na ten jeden dzień do Szczecina przyjeżdżają fenomenalni praktycy, tacy jak: Jacek Santorski, profesor Bralczyk, Joanna Heidmann,  Sylwia Królikowska, Sebastian Kotow, Grzegorz Turniak. Jako agencja zatrudniamy też ponad 1200 osób – wszystkich na umowę o pracę! Pomagamy również firmom, które chcą legalnie zatrudnić obcokrajowców, ale nie wiedzą, jak sprawnie przeprowadzić proces legalizacji zatrudnienia.

Gratuluję sukcesu! Ciekawi mnie jeszcze, jaki jest między Wami podział ról? Od tylu lat pracujecie razem, więc pewnie doskonale się uzupełniacie.

Katarzyna: Żartując z siebie mówimy, że robimy „show-biznes”. Ja robię show, Irek – biznes. Chociaż jest to zabawne uproszczenie, to tkwi w nim ziarno prawdy. Ja robię show, Irek – biznes. Chociaż jest to zabawne uproszczenie, to tkwi w nim ziarno prawdy. Jesteśmy skrajnie różni, więc i w firmie zajmujemy się zupełnie innymi aspektami. Ja odpowiadam głównie za rozwój nowych linii biznesowych oraz za kontakt z przedsiębiorcami.  Irek pilnuje finansów, umów i tych technicznych tematów związanych z biznesem, które dla mnie są czarną magią. Najważniejsze, że się uzupełniamy. Ja jestem ekstrawertyczna i potrzebuję ludzi dookoła, Irek lepiej czuje się z tabelkami, liczbami. Przyznam jednak, że świetnie sobie radzi w negocjacjach – lepiej niż ja. Jest pomocny, konkretny i sympatyczny.

Ireneusz: Kasiu, gdybyśmy byli podobni, zapewne nie udało by się nam przez 27 lat  funkcjonować w rzeczywistości, w której związek i biznes przeplatają się w każdej godzinie. Patrząc na to z perspektywy widzę, że organizacja rosła wraz z nami. Pewnie dlatego nasze role zawodowe poukładały się bardzo naturalnie, uwzględniając nasze predyspozycje osobiste.

Nie przynosicie spornych kwestii zawodowych do domu?

Ireneusz: Staramy się nie przenosić spraw zawodowych do domu, ale nie jest to prosta sprawa…

To są pewnie minusy pracy razem?

Katarzyna: Można powiedzieć, że jesteśmy w pracy całą dobę (śmiech). Nie do końca tak jest, chociaż przyznam, że prowadzenie biznesu wymaga czasem ponadludzkiego wysiłku i zaangażowania. Staramy się jednak odnaleźć we wszystkim balans. Coraz częściej pozwalamy sobie na niekrótkie wyjazdy urlopowe, mają świadomość, że  zostawiamy  firmę kompetentnym managerom…

Ireneusz: To prawda. Mamy bardzo mocny zespół, który coraz bardziej nas odciąża. A w kwestii przynoszenia pracy do domu mam określone zdanie. Jestem przekonany, że jako osoby angażujące się w swoją pracę na 120%, nawet działając w różnych organizacjach, i tak przynosilibyśmy problemy zawodowe do domu po to, by przeanalizować je z najbliższą osobą.

A jakie są plusy?

Katarzyna: Chociaż pracujemy w jednej organizacji, to są dni kiedy w ogóle się nie widzimy. Do pracy jeździmy osobno, wracamy również o różnych porach…

Ireneusz: To są plusy według Kasi (śmiech). Moim zdaniem największym plusem wspólnej pracy jest pełne zaufanie co do podejmowanych działań i decyzji.

Katarzyna: I  wspólne finanse. Wielokrotnie słyszałam historie na temat spółek zakładanych przez znajomych i nieprzyjemnościach, jakie pojawiały się w sferze finansów. My gramy do jednej bramki… To jest to zdecydowany plus!

Sukces w życiu zawodowym i prywatnym z pewnością napawa dumą. Gdybyście mieli wybrać, to z czego jesteście najbardziej dumni?

Ireneusz: W tym temacie jesteśmy jednomyślni. Jesteśmy dumni z tego, że pomimo wyzwań, jakie niesie ze sobą prowadzenie takiego biznesu tworzymy fajną, zwyczajną rodzinę i mamy czas dla siebie. Jesteśmy dumni, że LSJ jest rozpoznawaną marką w regionie i realizujemy bardzo ciekawe projekty.

Katarzyna: Dumą napawa nas fakt, że nasi Klienci do nas wracają i polecają nasze usługi. Jesteśmy też dumni z fantastycznego zespołu, dzięki któremu możemy się tak zorganizować, aby  mieć czas na dodatkowe inicjatywy, takie Fundacja Talent&Kariera, czy Szczecin Business Ladies.

Zdradzicie nam, co planujecie zawodowo w najbliższym czasie? Są jeszcze jakieś obszary do zdobycia w HR?

Ireneusz: W tym momencie  bardzo wiele się dzieje w organizacji. Do końca roku planujemy zatrudnić prawie 2000 pracowników, co w aktualnie sytuacji na rynku pracy  jest to na pewno wyzwaniem. Rozwijamy mocno dział executive search i inżynieryjny, dział legalizacji zatrudniania cudzoziemców. Podpisaliśmy w ostatnim czasie ciekawe kontrakty z dużymi firmami inżynieryjnymi, dla których postaramy się przyciągnąć inżynierów pracujących za granicą.

Katarzyna: Rozwijamy również dział szkoleń i konsultacji. Dzięki możliwości dofinansowania nawet 80% kosztu szkolenia, wielu przedsiębiorców może pozwolić sobie na inwestycję w kompetencje pracowników. W najbliższych planach, a w zasadzie już w realizacji jest projekt finansowany przez Miasto Szczecin, a realizowany przez Fundację Talent&Kariera, związany ze wsparciem cudzoziemców przebywających w Szczecinie. Jestem zbulwersowana liczbą nielegalnych praktyk i  oszustw, z którymi na co dzień spotykają obcokrajowcy. Będziemy rozwijać inicjatywy takie jak Szczecin Business Ladies, Szczecin Business Executives, czy #HRSzczecin. Wesprzemy też szczecińskie uczelnie i podzielimy się praktyczną wiedzą w ramach studiów podyplomowych… Nie zamierzamy się nudzić!

Na podsumowanie powiedzcie, za co się cenicie, a co Was w sobie denerwuje?  Jesteście przecież wspólnikami w pracy i jednocześnie parterami na życie. Znacie się dość dobrze.

Katarzyna: Cenię Irka za dokładność, skrupulatność i niesamowity porządek! Pilnuje i ogarnia całą biurokratyczno-finansową stronę biznesu. Jest bardzo odpowiedzialny, ale nie idealny. Nie lubię, kiedy na moje pomysły odpowiada „nie” (śmiech).

Ireneusz: Cenię Kasię za łatwość w nawiązywaniu kontaktów, wielki optymizm, pomysłowość, dostrzeganie szans. Cenię ją też za bardzo dobre godzenie roli zawodowej i tej najważniejszej w życiu – roli mamy. A co mnie denerwuje? Powiem tak, Kasia dla mnie nie ma wad.

Nasz newsletter tworzymy
z myślą o Tobie